wtorek, 29 stycznia 2008

Nurkowanie w Chorwacji

Nurkowanie w Chorwacji staje się coraz bardziej popularne. Budowa autostrady w Chorwacji spowodowała, że od granicy polskiej można dojechać nad chorwackie wybrzeże w 6-9 godzin. Nurkowanie w Chorwacji możliwe jest tylko z aktualnym zezwoleniem wydanym przez Chorwacki związku nurkowego. Zezwolenie kosztuje 100 km, można go kupić w uprawnionych do tego punktach nurkowych po okazaniu międzynarodowego certyfikatu nurkowego. Zezwolenie jest ważny przez rok od daty wydania. Wszystkie nurkowania prowadzone muszą być z pod opieką działającej legalnie w Chorwacji Bazy Nurkowej, indywidualne nurkowanie jest możliwe po opłaceniu odpowiedniego zezwolenia. Ograniczenia w nurkowaniu: maksymalna głębokość nurkowania 40m, miejsce nurkowe musi być oznakowane bojką, a w nocy boją świecącą.

Nurkowie pod woda mogą oglądać okazy fauny i flory, zatopione wraki (np. Baron Gautsch, Vis), podwodne ściany i systemy podwodnych jaskiń (np. wyspa Premuda zatoka Široka)


Więcej informacji znajdziesz tutaj

środa, 2 stycznia 2008

Nurkowanie zimą

"Zimą, to normalni ludzie jeżdżą na nartach, a nie nurkują", tymi czułymi słowami żegnała mnie żona. Sąsiedzi patrzyli z pobłażaniem, gdy w piątkowy wieczór, przy temperaturze -20°C znosiłem do samochodu płetwy i butlę. W uszach miałem jeszcze słowa mamy: "tylko uważaj żebyś nie wpadł do przerębli", gdy dowiedziała się, że jadę w środku zimy na Mazury. W końcu po takim "wsparciu" rodziny i znajomych, sam zacząłem się zastanawiać, co ja właściwie robię?

Odkąd zacząłem nurkować marzyłem o wejściu pod lód, a gdzie tam, odkąd pierwszy raz jako dzieciak wszedłem na zamarznięte jezioro, zastanawiałem się jak tam jest "pod spodem"?

Ale zacznijmy od początku. To była długa droga przez mękę. Najpierw nauka pływania, w wieku już nie młodzieńczym. Ku uciesze córki, żony, matki, teściowej i całej rzeszy równie życzliwych kobiet (pozdrawiam moje nauczycielki pływania), topiłem się wielokrotnie (w brodziku), wypijałem hektolitry wody (z basenu), aż wreszcie osiągnąłem cel. Zacząłem utrzymywać się na powierzchni. Natychmiast poczułem, że woda to mój żywioł i bez chwili namysłu wstąpiłem na kurs nurkowy. Na moje "nieszczęście" postanowiłem szkolić się według starych, sprawdzonych metod i tak trafiłem do CMAS...

Najpierw dwa miesiące szkolenia basenowego. Już na pierwszych zajęciach okazało się, że wciąż jeszcze jestem ssakiem lądowym. Nie tylko, że z trudem utrzymuję się na powierzchni, to w dodatku: a) pod wodą nic nie widzę (pierwsze zajęcia bez maski), b) od płetw drętwieją mi nogi (mówili coś w sklepie o miękkich płetwach, ale jako twardziel, wybrałem te najtwardsze), c) pływanie w basenie o głębokości 4,8m jest nieco mniej komfortowe niż wtedy, gdy sięga się nogami do dna. Na szczęście, okazało się, że przynajmniej z oddychaniem nie ma problemu. Podczas nauki pływania kraulem, czy krytą żabką, połykałem takie ilości wody, że poziom w basenie poważnie się obniżał. Nagle sprawa stała się prosta, instruktor mówił: "a teraz 25 metrów pod wodą" i o oddychaniu można było zapomnieć... przynajmniej na chwilę.

Wreszcie przyszedł ten długo oczekiwany dzień, kiedy ubrany jak robocop stanąłem po kolana w wodzie naszego ulubionego jeziora Łańskiego. Już za moment pierwsze wejście pod wodę, taką "prawdziwą" otwartą wodę, a nie ciasny basen. Kiedy spojrzałem na bąble powietrza oddalające się po powierzchni, pojąłem wreszcie, o co chodzi z tymi "wodami otwartymi", płyniesz gdzie cię oczy poniosą, (jeśli w ogóle coś widać). Szybkie sprawdzenie sprzętu przez instruktora i chlup. Wyrównanie ciśnienia, o rany! Ryba! Chyba to okoń, tak okoń, jaki kolorowy. O rak! Żywy!!! Straszy szczypcami!!! Ojej, roślinki, jak one się nazywają? Stolik, jakaś lina, drugi stolik, brr zrobiło się zimno, ale jakoś ładniej, no tak, to chyba termoklina, mówili o tym na wykładach. Co? Już 30 minut? Jak to? Ja chcę jeszcze. Wynurzamy się i już wiem, że warto było... to jest... zresztą, co Wam będę pisał, sami wiecie jak to jest... Ja w każdym razie, prawie nie wychodzę z wody i czekam kiedy wreszcie wyrosną mi skrzela?

Zima długo się ociągała, aż wreszcie nadszedł upragniony mróz. Nie ma na co czekać, klimat robi się kapryśny, lód może stopnieć tak samo szybko jak się pojawił. Siedzę w samochodzie i w myślach sprawdzam jeszcze raz czy zabrałem wszystko? Butla, dwa automaty, kołowrotek, śruby i to, co zawsze, skafander, płetwy, jacket, skrzynka z maską i komputerem, kompas, latarka, coś jeszcze? Balast, no tak, ten jest już na stałe w samochodzie. Sporo tych zabawek, ale przecież "każdy element wyposażenia jest niezbędny i bardzo ważny dla bezpieczeństwa nurkowania" (zawsze tak mówię żonie ilekroć zauważy coś nowego w moim ekwipunku).

Pierwszy raz pod spodemJezioro wygląda imponująco. Do połowy stycznia nie było mrozu, a potem nagle, w ciągu kilkunastu godzin, powstała tafla równego i przejrzystego jak kryształ lodu. Samo stąpanie po takiej "szybie" to już jest przeżycie. Instruktorzy są trochę zawiedzeni, bo nie będzie pokazowego odśnieżania wokół przerębli, nie będzie gwiazdy i trójkąta, ani strzałek kierunkowych. Kursantom się upiekło, za to wszyscy liczą na wspaniałą widoczność.
Pierwszy raz pod spodemŚliczne trójkątne "dziurki" wycięte i zabezpieczone. Już nie mogę się doczekać. Jest pewien stres, jakiś dreszczyk emocji, w końcu to przestrzeń zamknięta, nad głową strop, nowe jeszcze nieznane uczucie. No i ta zimna woda... pod samym lodem temperatura bliska zera, a potem maksymalnie cztery stopnie. Do wyobraźni przemawia jeden argument: "w wodzie jest cieplej niż na lodzie". To prawda, na powierzchni mróz -20°C, a woda "cieplutka" +4°C, nie ma na co czekać. Zakładam uprząż, jacket, przypinam się liną asekuracyjną do instruktora i chlup... Ostrożnie biorę pierwszy wdech z automatu, żeby nie zamrozić.
Jest inaczej niż zwykle, jakby ciszej, spokojniej, i ten widok nad głową... niech się schowają wszyscy artyści tego świata. Pierwszy raz pod spodemTafla wygląda jak olbrzymi witraż, mozaika chaotycznie rozrzuconych szczelin, rys i okluzji rozświetlanych słońcem. Do tego "żywe" pęcherze powietrza uwięzione pod powierzchnią lodu, tworzące rzeki i kałuże, wciąż wędrujące, jak żywe srebro. Można by się tak gapić godzinami. Instruktor przypomina, że mamy tu do zrobienia jakieś ćwiczenia, dałby spokój, jest tak pięknie. No dobrze, wkręcę tę śrubę, niech mu będzie. Odwracam się brzuchem do lodu, odpinam śrubę i... odjeżdżam w dół, zaczynam spadać. No tak, jacket jest teraz niżej, złapałem minusa. Krótki strzał inflatorem i jeszcze raz. Zbliżam się do lodu, teraz łapię plusa i skrzydło dociska mnie do lodowej szyby. Ale jazda. Pęcherze powietrza rozbiegają się na boki. Wydychane powietrze wiruje po powierzchnią lodu, tuz przed moją maską, Prześwietlane promieniami słońca, które z łatwością przebijają się przez taflę, tworzy wciąż zmieniające się obrazy. Staję na czworakach, plecami w dół, jak mucha na suficie. Zaczyna mi się to podobać. Czas wziąć się do roboty. Wkręcam śrubę. Wkręcam. Wkręcam. Uff, chyba się spociłem? Rzeczywiście w tej wodzie jest cieplej niż na powierzchni. Spompowałem chyba z 50 atmosfer na tę jedną śrubkę, ale wykręcanie to już "luzik". Instruktor stoi głową w dół oparty płetwami o lód, ja też tak chcę... Ustawiamy się jeden za drugim i trzy szybkie pociągnięcia za linę asekuracyjną, jedziemy, asekuracja na powierzchni czuwa. To moja pierwsza jazda na podwodnych nartach. W przerębli krótka wymiana zdań, z asekurującymi, tak, tak, nie wolno alarmować bez powodu, ale to "tylko ćwiczenia", chcieliśmy was sprawdzić, więcej tak nie będziemy robili...

Pierwszy raz pod spodemW każdym nurkowaniu przychodzi ten nieuchronny moment, kiedy trzeba wyjść z wody. Okazuje się, że wyjść z wody, a wyjść z przerębli, to nie to samo. Śliskie krawędzie lodu omywane wodą, zmęczenie, zimno, ciężar sprzętu na plecach, wszystko to razem powoduje, że bez właściwej techniki, wyjście na lód jest upokarzającym przeżyciem. Wyciągnięty za fraki, jak słoń morski ległem na brzuchu. Wstyd i hańba, ale gęba cała uśmiechnięta. Radość i niedosyt. Już wiem, że na pewno nie będzie to moje ostatnie wejście pod lód. Po kilku chwilach skafander zamienił się w sztywną zbroję, a automaty poryły cienką warstewką lodu, idąc do sauny, by rozmrozić sprzęt, już myślałem o następnym zanurzeniu...

Jeszcze tej nocy spadł śnieg, prawie pół metra. A nazajutrz było i odśnieżanie, i "przepisowe" wzorki wokół przerębli, ułatwiające orientację pod taflą przykrytą grubą warstwą puchu. Co się odwlecze to nie uciecze. Z głębokości 10 metrów taki wzór wygląda jak kadr z filmu o kosmitach lądujących w zbożu, trochę komicznie, trochę groźnie. Gdyby tylko te wzorki same chciały się zrobić... Odśnieżaliście kiedyś lodowisko o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych? Nie? To musicie spróbować. Zaręczam, że nikomu nie będzie zimno... Nie zapomnijcie o śniegowcach.

W tym roku byłem jeszcze osiem razy pod lodem i muszę powiedzieć, że nie znam lepszej zabawy ze wszystkich odmian nurkowania, jakie do tej pory poznałem. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze, wrażenia estetyczne, można by o tym długo pisać, ale to trzeba po prostu zobaczyć. Po drugie, dużo ruchu, raz głową w dół, raz głową w górę, na czworakach, na jednej nodze, na dwóch. A wszystko to płytko, tuż pod powierzchnią lodu, dzięki czemu nawet w mokrym skafandrze jest ciepło. Ze względu na niewielką głębokość, ryzyko choroby ciśnieniowej jest znikome. Po trzecie, wsparcie. Na powierzchni czuwa asekuracja, nurkuje się na niezbyt długiej linie, w parze, a partnerzy są połączeni. Koledzy na powierzchni cały czas wiedzą gdzie jest zespół nurków. W żadnym innym rodzaju nurkowania nie ma takiego komfortu, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, jak przy prawidłowo zorganizowanym podlodowym.

Tak naprawdę, napisałem to wspomnienie, bo nie mogę się już doczekać, kiedy mróz skuje jeziora. Dzięki tym paru zdaniom znów byłem tam, "pod spodem", mam nadzieję, że Wy również.

Zdjęcia: Anna Kalbarczyk, Guido Apple
Tekst: Leszek Czwarno

http://www.nowa-ama.pl/artyk_pierwszy_raz.php